Pożary lasów na całym świecie, a przede wszystkim w Australii, skłoniły mnie do pochylenia się głębiej nad tematem wycinki lasów w celu pozyskania drewna.
W krajach skandynawskich, korzystanie z zasobów lasu to znacząca gałąź gospodarki więc teoretycznie nie powinniśmy się martwić wycinką. Oni od kilkudziesięciu lat to robią i mają nadal dużo lasów.
Ogromna różnica moim zdaniem, w porównaniu do Polski, jest taka, że tam lasy są przede wszystkim prywatne a nadzór sprawuje państwo. U nas ta sama instytucja „Lasy Państwowe” sprawuje nadzór i czerpie korzyści.
Rozmiar pozyskania drewna określony jest w planie urządzania lasu, który sporządzany jest na okres 10 lat. Teoretycznie sporządzany jest on w granicach nieprzekraczających możliwości produkcyjnych lasu. Tyle że każde nadleśnictwo samo sobie ustala te granice.
Podejrzane jest, że od 2017 roku sprzedaż drewna sukcesywnie rośnie. Przychody Lasów Państwowych w 2017 roku wynosiły 8 MLD a w 2018 już 9,8 MLD. W roku 2019 pewnie jest kolejny wzrost i biorąc pod uwagę wzrost kontraktów na drewno w 2020 roku, wycinka w tym roku będzie jeszcze większa.
Fakt, że w ciągu 5 lat w miejsce wyciętych drzew zostaną posadzone nowe. Ale żeby one mogły produkować dla nas tlen, potrzebujemy kilkadziesiąt lat.
Są pieniądze na zalesianie, bo Lasy Państwowe nie wypłacają dywidendy i cała nadwyżka zostaje u leśników. Tyle, że nie ma gdzie sadzić.
Jeżeli wycinaka nadal będzie rosła, za kilkadziesiąt lat będziemy mieli wielki las małych drzewek.
Najpierw musimy zwiększyć powierzchnie lasów a dopiero później zwiększać wycinkę.
Aby zwiększyć udział lasów prywatnych należy zalesić nieużywane łąki i pastwiska. Wystarczy wprowadzić dopłaty dla rolników z funduszy UE.
Grini